Pytanie co nieco przewrotne, bo nawet przedszkolak wie, że raczej nie strusie (chociaż odnośnie strusi też mam fajną anegdotę) 😉 Ale skoro ustaliliśmy, że wszyscy wiedzą, to spróbujmy sklasyfikować nieco te znajdźki. 

Ogień, czyli nas nie dogoniat

Są wszędzie, robią wszystko. Oczywiście na raz i w sekundzie. Świat jest dla nich jednym wielkim placem zabaw, a każda emocja przeżywana jest cały ciałem i umysłem. Wchodzącego do boksu człowieka witają zazwyczaj wszystkie cztery łapy w powietrzu i usmiechnięty pysk na wysokości twarzy. Potem jest już tylko lepiej. Zapinanie na smycz to gra zręcznościowa, bo ogień wije się jak fryga, merdając całym ciałem i podskakując w euforii. Ten typ psa ma czasami brzydki zwyczaj wywalania emocji na kolegach z boksu, lub elemencie nieożywionym. Innymi słowy – albo z japą napada na wspóllokatorów, którzy też by chcieli chociaż powąchać człowieka, albo z ekstazą plącze lub przegryza wszystkie smycze, które mu wpadną pod ryjek.
Ognie, wbrew pozorom, na ogół nie ciągną jak typowe konie pociągowe (chyba, że przydażyło im się być wielkości małego kuca i tak im niechcący wychodzi). Ale spacer z nimi to, mimo wszystko, zajęcie dla sprawnych i szybkich. Zwykle jest to po prostu seria szarpnięć w losowych kierunkach, przerywana chwilami zadumy nad krzaczkiem, koszem na śmieci czy motylkiem. Współspacerowicze też muszą mieć się na baczności, szczególnie jeśli taki ogień zapięty został na dłuższą linkę. Daje ona wprawdzie jako taki komfrot psu, oraz jego opieknowi, ale ich towarzysze muszą być biegli w przeskakiwaniu nad nią, bo taka smycz potrafi paskudnie pociąć nogi.
Ognie, jeśli kiblują w schroniskowych boksach, to dlatego, że ich ADHD przeraża większość odwiedzającyh. A często zupełnie niepotrzebnie! Na ogół psiaki wyciszają się nieco po trafieniu do domu, a nawet jeśli nie – uczą się szybko i chętnie ☺ 

Cicha woda brzegi rwie

Wielu ludzi może nas uraczyć historiami o psach, które po adopcji przestały ciągnąć na smyczy, szczekać na psy albo gonić rowerzystów. Mniej chętnie adoptujący przyznają się do historii z drugiej strony lustra – czyli takich, gdy pies po adopcji pokazał rogi. I bynajmniej nie były to różki z rodzaju zjedzenia rolki papieru toaletowego czy przegrzebania śmietnika.
Poramawiajamy o psich kameleonach.
To na pierwszy rzut oka miłe i bezproblemowe zwierzaki, chętnie dawane na spacery nowym wolontariuszom. Przyznajmniej do czasu pierwszego dziaba, czy powrotu z adopcji. Często gęsto takie psiaki tylko z pozoru wydają się spokojne i ułożone. Stres i słabe warunki lokalowe sprawiają, że wchodzą one w tryb walki o przezycie i z całych sił starają się nie pokazać, że czegoś się boją, albo że mają z czymś jakiś problem. Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z faktu, że schroniskowy stres może nie tylko pograszać i intensyfikować psie problemy. Są takie psiaki, które w schronie radzą sobie na tyle słabo, że zdecydowane są za wszelką cenę unikać konfliktów. Nie bronią więc zasobów, nie pokazują, że wcale nie lubią, żeby je przytulać, albo starannie ignorują rowerzystów, których w innych okolicznościch chętnie by pogoniły. W końcu nie ma co się wychylać i ryzykować starcia, które można przegrać.  Takie ciche wody czasem są demaskowane przez bardziej doświadczonych wolontariuszy i wtedy zaczyna się drugi problem – ludzi chętnych na adopcję. Czasem warto posłuchać wolo, który stara się wytłumaczyć, że ten piesek może i merda wesoło ogonem i liże po rękach, ale potrzebuje bardzo doświadczonego przewodnika. Dzięki temu można sobie oszczędzić wstydu na dzielnicy, a psu kiepskiego doświadczenia jakim jest powrót z adopcji. 

Ziemia, czyli taki byle łazik, byle kto.

Czasem do schroniska trafiają psy, które nigdy tak do końca czyjeś nie były. W wyniku splotu jakichś nieszczęśliwych okoliczności albo straciły dom, albo trafiły na niezbyt odpowiedzialnych opiekunów i większość życia spędziły wałęsając się po ulicach.  To są zwykle psy, które ludzi traktują z umiarkowaną sympatią – wiedzą wszak, że równie dobrze dostać kawałkiem bułki, co kamieniem.
Psy te mają zazwyczaj jeszcze jedną niesamowitą cechę  – potrafią dogadać się z prawie każdym z psem, a od tych, co nie chcą gadać, odchodzą bez oporów. Życie je tego nauczyło, bowiem na trasie swoich łazęg niejednego burka spotkały.
W schronisku takie psiaki radzą sobie raczej nieźle, szczególnie na spacerach. To czworonogi ze skały, którym udalo się poznać już las, łąki, ruch uliczny, chodzenie zarówno na smyczy, jak i luzem i tak dalej. W boksie jest już trochę gorzej – łaziki lubią spokój, ciszę i poukładane psie interakcje. W ciasnocie i schroniskowym stresie trudno o każdy z tych elementów. Bywa więc, że takie włoczykije starają się wejść w rolę szeryfa i biorą na swoje psie barki zdecydowanie zbyt dużą odpowiedzialność. Czyli starają się zaprowadzić ład i harmonię w schroniskowym boksie. Są też takie łazęgi, które odcinają się od chaosu zupełnie i udają, że właściwie nie istnieje. Ale w środku aż się w nich gotuje od emocji.
Ich największym problemem jest to, że zazwyczaj nie wzbudzają szczególnej litości (w końcu po wierzchu jest  z nimi raczej nieźle), ani sympatii (bo zwykle żadne z nich adonisy), ani rozczulenia (na ogół takim psiakom daleko do wieku szczenięcego. Mocną średnią jest jakieś 5 do 8 lat). Siedzą więc długo i marnieją. 

Powietrze

Psy-duchy. Wślizgują się za schroniskowe kraty niepostrzeżenie, zalegają w najbliższym kącie i z całych sił starają się stać przeźroczyste. To one przynoszą ze sobą najgorsze historie, chociaż nie da się ukryć, że zazwyczaj potrafimy powiedziec tylko tyle, że stało im się w życiu coś bardzo złego. Zdarzają się wśród nich psiaki delikatne jak podmuch zefirku, gotowe paść i zniknąć na najmniejsze spojrzenie skierowane w ich strone. Takie psiaki budzą ogromne współczucie i lawinę komenatrzy na schroniskowych fanpejdżach. Ale znaleźć im dom jest szalenie trudno. Z ultra-lękowym psem trzeba nie tylko chcieć żyć. Trzeba umieć z nim pracować, oraz mieć bardzo szczególne warunki. Niestety, ale zwykle sama miłość nie wystarcza. Zresztą adaptacja po adopcji to czasem hardcor sam w sobie – zdarza się, że takie psy boją się wychodzić, jedzą tylko w nocy i są tak zdeterminowane, by nie zostawić po sobie żadnego śladu, że swoje potrzeby fizjologiczne załatwiają tylko na podłogę w mieszkaniu (nawet jeśli na rękach wyniesie się je na dwór).
Ale to jedna strona medalu. Czasem do schroniska przywozi się psy-wichury i psy-huragany. Niby niewidoczne, niby wiotkie, ale zaczepione odpalają, zmieniejąc się w kulę futra i kłów. Z takimi gagatkami jest jeszcze weselej, bo często pracować z nimi nie chcą nawet wolontariusze, warunki schroniskowe strzelają w kolano najambitnijeszym próbom resocjalizacji, a próby wyadoptowania kończą się absolutnym fiaskiem. W lepszych schroniskach takie psiaki wolo starają się wypychać do hoteli z behawiorystą (jeśli oczywiście są na to pieniądze) lub Domów Tymczasowych (jeśli jest miejsce), w gorszych – idą pod igłę.

Oczywiście, co pies to osobowość. Bywają takie, które nie wpisują się w żadne ramy i gardzą mainstreamem. Są też takie, które bywają hybrydami powyższych typów i w końcu nie wiadomo, czy nazwać je hipsterami, czy jednak nie. W każdym razie, wraz z moją adopcyjną cichą wodą, gorąco zachęcam do przemyślanych  i odpowiedzialnych adopcji. Wcale nieprawda, że adoptowane kochają bardziej, ale przynajmniej jest śmiesznie 😀