Wiecie co bardzo często czują właściciele kilkumiesięcznych retrieverów? Szok, niedowierzanie i złość. Miał być pies rodzinny. Miał się cudownie bawić z dziećmi. Spać na kanapie. A jest mały demon, szatan, destruktor, z ogromną i najczęściej niezrealizowaną potrzebą pracy.

Stereotyp: labek, golden, a ostatnio coraz częściej także flat, to idealny pies do domu z dziećmi, do kochania i miziania.

Chyba wszyscy to znamy. Psiak do domu z dziećmi? Golden, albo lab! Reklama papieru toaletowego w rodzinnym klimacie? Szczeniaczek goldena! Zdjęcia dzieci z psami w internecie? Koniecznie z retrieverami. Pies rodzinny w filmie czy serialu? No pomijając „śliniaka” z „Rodziny Zastępczej”, (notabene również przedstawiciela rasy pracującej) koniecznie golden, albo labrador.
I tak, te psy są cudownie przywiązane do przewodników, często kochane z nich miziaki i przytulaki, często również zakochane w dzieciach. Ale…

Fakt: Retrievery to psy stworzone do pracy z człowiekiem, aportowania z wody i lądu, pomagające w pracy myśliwym i rybakom.

Konsekwencje zderzenia stereotypu z faktem? Przeróżne, a zderzenie z rzeczywistością czasami bardzo bolesne. Bo zaniedbania z pierwszego okresu życia psiaka odpracowuje się długo, a czasem nie da się zrobić tego do końca.
Jedni z moich kursantów usłyszeli kilka miesięcy temu, od kogoś kto zawodowo pracuje z psami, że „goldena nie trzeba szkolić”. Szczęka upadła mi z hukiem, kiedy o tym powiedzieli. Dobrze, że trafiliśmy na siebie, zanim ich złota dziewczyna poprzestawiała im całe życie do góry nogami. Jeszcze mamy możliwość wyjść z tego, co zdążyło się popsuć i zapobiec całej reszcie potencjalnych problemów.
Retrievery mają ogromną potrzebę pracy z człowiekiem. I znajdą sobie 100 sposobów, żeby zniwelować nudę, jeśli tej pracy nie dostaną. Częsty problem dodatkowy, to ogromne emocje, które przejmują nad nimi kontrolę. Bez pracy z psiakiem nie ma narzędzi, żeby pomóc mu ogarnąć świat, ekscytację, szaloną radość czy frustrację i spróbować je przekuć w coś fajnego, by nauczyć psa, że nad emocjami można panować.

Piszę o retrieverach, bo są mi najbliższe, jednego mam w domu, a jednocześnie ten stereotyp o psiaku domowym w ich przypadku jest bardzo, bardzo silny. Ale na dobrą sprawę wiele różnych i często błędnych, lub niepełnych przekonań, dotyczących psów ras stworzonych do pracy, powoduje potwornie przykre konsekwencje, kiedy nieprzygotowany przewodnik, zamiast na spokojnej karuzeli, ląduje na rollercoasterze.
Bo, oczywiście, lata selekcji hodowlanej i w wielu rasach wyodrębnienie linii psów „do pracy” i „do życia”, mają spory wpływ na to, że dzisiejszy labek, to już nie jest ten labrador co 30 lat temu. Ale nawet w hodowlach ukierunkowanych na wypuszczanie psiaków znacznie mniej wymagających, niż sugerowałoby to przeznaczenie rasy, znajdzie się taki jeden gagatek (a czasem i cały miot), który będzie esencją z esencji rasy. Wiecznie gotowy do pracy, który dla swojego człowieka stanie na głowie i zaklaszcze ogonem…

Złość, żal, konsekwencje.

A teraz wyobraźcie sobie dramat tego psa, kiedy trafia do domu, który chciał psiaka na kanapę i do kochania, nieprzygotowanego na psa z takimi potrzebami. Już?
To wyobraźcie sobie teraz dramat ludzi, którzy wzięli często pierwszego w życiu psa do domu, bo wszyscy mówili, że tylko takiego, że będzie cudownie, wspaniale i pies się ułoży sam. A ten pies nie tylko, jak każdy szczeniak, gryzie rzeczy i rozrabia, ale np. w zabawie, lub z frustracji odpala się na ręce dziecka, którego miał być przyjacielem. Zabiera dzieciakom piłkę którą bawią się na ogródku i niszczy ją ostrymi jak igły zębami. Warczy kiedy dziecko chce się do niego zbliżyć. Statystyki z USA sprzed kilku lat mówią, że labradory są w absolutnej czołówce ras odpowiadających za pogryzienia dzieci – przed nimi były tylko kundelki. Pomijając już kwestie braku odpowiedzialności w relacji dziecko-pies, to jest jeden ze skutków działania największego stereotypu dotyczącego tych psów, bez jednoczesnego budowania świadomości u potencjalnych właścicieli, odnośnie przeznaczenia rasy i potrzeb jej przedstawicieli.


Ale żeby skończyć nieco bardziej optymistycznie – rozmawiając z przewodnikami retrieverów widzę, że świadomość o przeznaczeniu tych psów, o ich potrzebach, problemach i konieczności pracy rośnie. I mam takie marzenie. Oby nigdy, żaden hodowca nie wypuszczał swojego malucha do ludzi, którzy nie wiedzą jakiego psa biorą pod opiekę, bo dzięki temu będzie znacznie mniej psio-ludzkich dramatów.